piątek, 26 stycznia 2024

TAKA ROBOTA NA WIOSCE

W krótkim tekście pt.: „Co Pan robi?” z 1992 roku Jerzy Nowosielski zadaje ważne pytanie „Czy myśmy (Polacy) kiedykolwiek w tej naszej historii tę naszą sztukę naprawdę kochali?” I, odpowiadając, wskazuje, że zawsze sztukę w Polsce robili obcy artyści, na nich były zawsze pieniądze. Natomiast dla rodzimych artystów, który uprawiali unikalną syntezę malarstwa Zachodu z tradycją wschodnią, tradycją ikony – pieniędzy nie było, nikt tego cenił. Ten stosunek do naszych zapomnianych artystów nas degraduje – mocno stwierdza Nowosielski. 

Nie sposób nie przyznać mu racji.

Bardzo chętnie celebrujemy nie tylko obcych artystów, ale także naszych rodzimych twórców, którzy wchodzą w obce buty. W malarstwie, fotografii, rzeźbie. 

To co nasze, oryginalne – uważane jest za obciach. Za „taką robotę na wiosce”, jak kiedyś krakowski artysta, Grzegorz Sztwiertnia publicznie wyraził się o malarstwie Nowosielskiego (Adriana Prodeus , Jerzy Nowosielski: Ikona czy ikonka, Newsweek, 26 lutego 2013 12:00 | Aktualizacja 09 czerwca 2013 17:47).Ciekawe czy czytał i znał ten krótki tekst Nowosielskiego? Czy miał świadomość, że swoją wypowiedzą dokładnie wpisze się w to, co Nowosielski w swoim tekście przepowiedział?

 

Ignacy Czwartos, Taka robota na wiosce, 2013, kol. Muzeum Narodowego w Krakowie

Ignacy Czwartos wychwycił tę wypowiedź Sztwiertni i w ciekawy sposób ją zinterpretował. Namalował obraz, pt.” „Taka robota na wiosce”, który w 2015 roku został zakupiony do kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie. Myślę, że powodem obrazu nie jest tylko polemika ze Sztwertnią. Nowosielski onegdaj napisał o malarstwie Czwartosa: „pomiędzy liryką a rygoryzmem – takie właśnie są obrazy Czwartosa”, a kończąc krótką recenzję dodawał: „muszę jednak zaznaczyć, że jest to artysta w swych dokonaniach bardzo oryginalny i samotny”. Czwartos malując ten obraz i stając w obronie Mistrza po jego śmierci w jakiś sposób spłaca swój dług wobec niego.

 

Czwartos zaopatrzył w mistrza w niezwykłe towarzystwo: Jerzego Nowosielskiego umieścił w trumnie, a nad nim wymalował Marka Rothko i Nikifora Krynickiego, samouka z Krynicy, którego największym autorytetem malarskim był Jan Matejko, choć on sam nigdy tak jak Matejko nie malował. Otóż ci dwaj artyści wskazują na abstrakcję Nowosielskiego z 1973 roku w samym centrum obrazu, tę samą która została umieszczona na grobie artysty w Krakowie. Wskazują z wielką czcią. Ten abstrakcyjny obraz łączy ich, a zarazem spaja dwa wymiary, które reprezentują: wielki świat i małe, prowincjonalne miasteczko, Nowy Jork (tam tylko wspaniała, wielkomiejska - powiedziałby pewnie Grzegorz Sztwiertnia) i Krynicę, czyli jakby całkowitą prowincję. A jednak i tu i tam sztuka jednaka, zdaje się mówić swoim obrazem Czwartos. Tu i tam jest miejsce dla Nowosielskiego i jego roboty na wiosce, globalnej wiosce sztuki. W ten właśnie sposób odmienny sposób dwaj uczniowie Nowosielskiego: Czwartos i Sztwiertnia odpowiadają na zadane przez niego pytanie „Co Pan robi?”.

 

„A jak jest teraz? – pytał Nowosielski kończąc swe rozważania o braku miłości do polskiej, prowincjonalnej sztuki – Nie śmiem mówić. Trochę lepiej było za komunistów, bo mieli inteligencką proweniencję. Teraz nikt nie pochodzi o nikogo. Jest tak, jak przed śmiercią powiedział Kantor: „Nasza władza o sztuce ani raz, ani raz, ani raz…”

wtorek, 23 stycznia 2024

ZACHĘTA JAK SOCJALISTYCZNY WSS

W słynnym monologu nieodżałowanego Jana Kobuszewskiego pt.: „Skarga” w 1972 roku ukazana jest cała prawda o relacji między urzędnikami, a zwykłym obywatelem w czasach realnego socjalizmu. Bohater monologu grzecznie skarży się na niedomaganie uspołecznionego handlu wpisując swoje skargi do obowiązkowej w każdym ówczesnym sklepie Książki Skarg i Zażaleń, której obecność zaświadczać miała o nieustannej trosce o potrzeby obywatela i dialogu, jaki z nim prowadzi samorządna jednostka handlowa. Jak dowodzi w swoim monologu Kobuszewski była to całkowita fikcja – instytucja odpowiadał niezwykle uprzejmie, ale z treści odpowiedzi wynikało, że nikt skargą prostego obywatela się nie przejmował, jeśli w ogóle były one czytane. On mógł sobie pisać i pisać do woli, pozostając totalnie ignorowany przez adresata owych skarg. W myśl zasady wyrażonej w innym kultowym dziele wyrosłym na żyznej w absurdy peerelowskiej glebie: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?”.


Przypominał mi się ten monolog w kontekście korespondencji z Zachętą, jaką od jakiegoś czasu uprawiam w związku z ocenzurowaniem wystawy Ignacego Czwartosa, która pojechać miała w tym roku do Wenecji. 29 grudnia otrzymałem pismo z Zachęty informacją, że w na skutek decyzji ministra kultury wystawa Ignacego Czwartosa została odwołana, a Zachęta odstępuje od umowy zawartej z artystą i kuratorami. Zachęta niezwykle uprzejmie prosi o rozliczenie dotychczasowych prac do dnia 5.01.2024 r. W odpowiedzi zapytałem o podstawę tej decyzji i o to, kto ją rzeczywiście podjął. Zgodnie z Regulaminem Konkursu, na jaki powoływała się p.o. dyrektora Zachęty, Justyna Markiewicz, decyzji tej nie może podjąć minister, a uzasadnieniem dla odstąpienia od umowy powinny być okoliczności obiektywne lub/i losowe. Według mojej wiedzy, takie okoliczności nie zaistniały.


Kilka dni później nowe pismo z Zachęty, w którym Pani Justyna Markiewicz niezwykle uprzejmie prosi o przedstawienie w terminie do 17 stycznia 2024 roku szczegółowego zestawienia nierozliczonych dotąd prac. Pytania o przyczyny i okoliczności decyzji zostały totalnie zignorowane. Dokładnie tak, jakby Zachęta była socjalistycznym sklepem Warszawskiej Spółdzielni Spożywców, który potrafił bardzo uprzejmie ignorować swoich klientów, zapewniając równocześnie o swojej trosce, szacunku i otwartości na dialog. 


Przygotowałem zatem kolejne powtarzając pismo te same pytania, na które nie dostałem dotąd odpowiedzi. Spodziewam się kolejnego pisma w rodzaju „uprzejmie proszę o przedstawienie w terminie do …”.   

 

Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki, fot. Robert Drózd, źródło: Wikipedia


I tu można by zakończyć tę opowieść, która pewnie rozwijać się będzie, aż do momentu, gdy komuś znudzi się ta gra, gdyby w ostatnim wydaniu tygodnika Polityka nie ukazał się wywiad z dawną dyrektor Zachęty, a obecnie dyrektorem nadzorującej Zachętę komórki w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Hanną Wróblewską. Wróblewska bowiem w wywiadzie tym, na trzech obszernych kolumnach wyjaśnia redaktorowi Piotrowi Sarzyńskiemu to, czego nie mogę się doprosić od p.o. dyrektora Zachęty. No może nie do końca, bo i z tego wywiadu nie dowiadujemy się kto właściwie podjął decyzję, natomiast dowiadujemy się o kulisach tej nie-wiadomo-przez-kogo podjętej decyzji. 

 

„I tak rolę komisarza Pawilonu przejął teraz bezpośrednio minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz. (…) Dokładnie przeanalizowaliśmy procedury i okoliczności konkursu i okazało się, że zmiana decyzji komisji konkursowej jest nie tylko możliwa, ale i słuszna” – mówi Hanna Wróblewska. I przystępuje do uzasadnienia owej słuszność, oddalając jednocześnie jakiekolwiek sugestie, że chodziło kwestie merytoryczne związane z projektem Ignacego Czwartosa:


„(…) procedurze konkursowej tej edycji towarzyszyło wiele obiektywnych nieprawidłowości, konfliktów interesów, a także bezprecedensowe w historii konkursów votum separatum trzech członkiń jury. I tak Janusz Janowski, dyrektor Zachęty, komisarz Pawilonu, zostaje też przewodniczącym komisji konkursowej, co raczej nie powinno się wydarzyć biorąc pod uwagę całokształt problemów”


Postawmy tu przecinek i wyjaśnijmy, że w historii dotychczasowych edycji konkursu na Pawilon Polski w Wenecji zawsze dyrektor Zachęty był komisarzem i jednocześnie przewodniczącym jury. Tak było też wtedy, kiedy dyrektorem Zachęty była Hanna Wróblewska. Dyrektor Janowski postąpił dokładnie tak, jak jego poprzedniczka. Gdyby ogłaszając konkurs postąpił inaczej, powstałaby sytuacja bezprecedensowa, których – jak widzimy – Hanna Wróblewska nie lubi. Jakie są jeszcze obiektywne zarzuty?


„Wcześniej postuluje (
Janowski – przyp. P.B.) i wprowadza zmiany w regulaminie zakładające m.in. anonimizację nazwisk artystów w pierwszym etapie konkursu. Czyli jury, którego skład proponuje – to ważne – również dyrektor Janowski, w pierwszym etapie ma oceniać złożone anonimowe projekty wystaw na podstawie opisu oraz wizualizacji dzieł „na maksymalnie dwóch stronach A4”.
 

Tu mamy dwa kolejne, „obiektywne” zarzuty: proponowanie składu jury przez komisarza Pawilonu oraz zmiana w jury polegająca na anonimizacji nazwisk artystów.

Czy w sprawie pierwszej dyrektor postąpił inaczej niż jego poprzednicy, w tym Hanna Wróblewska? Nie. Postąpił tak samo. Dyrektor proponuje, a minister – jeśli uwzględnia propozycję – powołuje członków jury.


A co z anonimizacją projektów? Nie widzę tu żadnego problemu, choć przyznaję słowo brzmi groźnie. W konkursie tym chodzi przecież o wybór projektu, a nie artysty. To nie jest wystawa za zasługi, ale na najciekawszy projekt i uczciwe jest, by jury nie sugerowało się nazwiskami, ale przedstawionymi dziełami. Doradzałbym Hannie Wróblewskiej, by rozszerzyła tę zasadę na inne konkursy stypendialne MKiDN, może wówczas stypendia będą rzeczywiście służyły realizacji najciekawszych projektów, a nie dofinansowaniu uznanych artystów i artystek. Czy w przedstawianiu wizualizacji jest coś złego? Zawsze wyboru dokonywano na podstawie wizualizacji i – to ważne – nigdy z tym nie było problemu. Że dwie strony na wizualizację to zbyt mało? Pamiętajmy, że to nie jest ostatni etap. Jest jeszcze drugi etap, do którego wybierane są trzy projekty. Wówczas wymagana jest już bardziej szczegółowa wizualizacja. Poza tym – to najważniejsze - wszyscy artyści i artystki mają te same szanse, reguły są równe dla wszystkich. Idźmy dalej.

 

„Jednocześnie w momencie ogłaszania konkursu dyrektor Janowski jest współkuratorem trwającej i aktywnie promowanej wystawy Ignacego Czwartosa w Zachęcie. Wizualizacje obrazów z tej wystawy znajdują się następnie w „zanonimizowanych” projektach złożonych w ramach konkursu i przedstawionych jury. Dyrektor Janowski nie czuje się też w obowiązku – jak wynika z dokumentów konkursowych – ani poinformować o potencjalnym konflikcie interesów, ani wyłączyć się z głosowania na żadnym etapie”.

 

Zastanówmy się, o jaki potencjalny konflikt interesów tutaj chodzi? Dyrektor Zachęty bywa kuratorem wielu wystaw. Zresztą każda wystawa, którą organizuje w kierowanej przez siebie instytucji zostaje zapisana na jego konto, bo to on odpowiada za program instytucji, za zaproszenie kuratorów i artystów. Mówiąc wprost – dyrektor Zachęty ma dokładnie taki sam interes w promowaniu artystów pokazywanych w jego instytucji niezależnie od tego, czy jest kuratorem czy tylko zaprosił artystę wraz z kuratorem. Wynikałoby z tego, że każdy dyrektor powinien informować o konflikcie interesów i wycofywać się obrad, przestać być przewodniczącym jury, jeśli pojawiają się artyści, którzy mieli wystawę w Zachęcie. Jak to wyglądało do tej pory? 

 

We wrześniu 2021 roku miały miejscy obrady komisji konkursowej wybierającej wystawę w Pawilonie Polskim na 59. Biennale w Wenecji w 2022 roku. Hanna Wróblewska była wówczas dyrektorem Zachęty, komisarzem Pawilonu i przewodniczącą komisji konkursowej w jednym. Byłem wówczas członkiem tej komisji.Pamiętam, że wśród projektów była np. propozycja Joanny Rajkowskiej. Miesiąc wcześniej skończyła się jej wystawa w Zachęcie, a zatem – to ważne – jeszcze trwała w momencie ogłaszania konkursu na wystawę w Pawilonie. Czy Wróblewska wycofała się z obrad, przestała być przewodniczącą jury, czy ostrzegła o potencjalnym konflikcie interesów? Nie przypominam sobie. A przecież z Joanną Rajkowską łączy z Wróblewską o wiele więcej spraw niż świeżo zorganizowana wystawa. Jeszcze w czasie, kiedy Wróblewska była zastępcą dyrektora Zachęty, obie panie działały razem w Obywatelskim Forum Sztuki Współczesnej. Tak się składa, że to właśnie OFSW opiniowało propozycję powołania Wróblewskiej na dyrektor Zachęty, bez konkursu. Wróblewska objęła, bez konkursu, stanowisko dyrektor Zachęty, a Rajkowska objęła po niej funkcję sekretarza OFSW, którego siedzibą nadal pozostała Zachęta. Rajkowska w tym akurat konkursie weneckim sukcesu nie odniosła, ale już np. projekt Teresy Murak został wybrany jako projekt rezerwowy, a to jest też artystka, która za czasów Hanny Wróblewskiej miała indywidualną wystawę w Zachęcie. Też nie przypominam sobie, żeby Wróblewska informowała o potencjalnym konflikcie interesów. Nie przypominam sobie też takiego ostrzeżenia w związku z projektem Marka Sobczyka, który również został zgłoszony pod obrady jury, a Hanna Wróblewska współpracowała z artystą przy jego wystawie w Zachęcie w 2016 roku. Pamięć ludzka jest oczywiście zawodna, a niestety protokoły z tych obrad nie są publicznie dostępne.


Zresztą powyższe przypadki nie oznaczają żadnego konfliktu interesów. Pojęcie konfliktu interesów jest tutaj nadużywane. Taki konflikt rzeczywiście zaistniałby, gdyby artystę i jego kuratora albo łączyła jakaś ścisła zależność np. pokrewieństwo, albo jakaś umowa finansowa. Na przykład kurator, niczym marszand, otrzymywałby procent od sprzedanych dzieł, których wartość wzrasta wraz z rozwojem kariery artysty. Czy Wróblewska sugeruje, że tu też jest taka zależność? To poważne oskarżenie. Mam nadzieję, że przedstawi na to dowody.

 

Jednak jeszcze inna sprawa jest tutaj istotna. Jeśli procedury Konkursu były obiektywnie wadliwe, to należy cały konkurs unieważnić. Tego jednak nie zrobiono. Przeciwnie. Z jednej strony atakuje się wybór projektu Ignacego Czwartosa, a z drugiej – uznaje projekt Open Group wybrany przez to samo jury, w tym samy Konkursie! Czy tu nie ma sprzeczności? Przecież jeśli konkurs był ustawiony, jak to insynuują bez żadnych dowodów urzędnicy Ministerstwa, to poszkodowanymi są także inni artyści i artystki biorący udział w konkursie, dlaczego zostali oni zignorowani? 


Trudno nie odnieść wrażenia, że i Zachęta, i urzędnicy Ministerstwa zachowują się w tej sprawie jak owa administracja sklepu WSS z czasów realnego socjalizmu. Całkowicie ignorują pytania ze strony osób zainteresowanych, jednocześnie suflując nie zadającemu zbyt wnikliwych pytań dziennikarzowi tygodnika Polityka (nawet nazwa periodyku ta sama co pięćdziesiąt lat temu) dość mętne wyjaśnienia. Jest to i śmieszne, i straszne. Śmieszne – bo przypomina to parodię peerelu, a w myśl powiedzenia Marksa, że historia powtarza się jako farsa. Straszne - bo przecież chodzi tu o polską sztukę, która została potraktowana instrumentalnie. Można ją cenzurować bezkarnie i jednocześnie pośrednio insynuować odpowiedzialność artysty.


Moim zdaniem sprawa jest prosta: nie spodobał się Ignacy Czwartos i jego malarstwo paniom kuratorkom z komisji konkursowej oraz nowym urzędnikom w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego z Panem Ministrem Kultury na czele. Bo i poglądy i tematy obrazów "nie słuszne" politycznie. Koniecznie zablokujmy jego projekt! I tak się stało. A teraz szukamy różnych uzasadnień proceduralnych, bo głupio przecież powiedzieć, że to cenzura prewencyjna, o którą właśnie tutaj chodzi.

 

 

 

piątek, 19 stycznia 2024

PRECZ Z CZWARTOSIZMEM !!!

Godzina Szumu nr 97, czyli podcast poświęcony wyborowi projektu Ignacego Czwartosa na Biennale w Wenecji ( https://magazynszum.pl/godzina-szumu-97-maria-poprzecka-piotr-kosiewski/) przypominał zaoczny proces, do którego nie został zaproszony ani oskarżony, ani obrońcy. Prowadząca, Karolina Plinta do dyskusji zaprosiła wyłącznie krytyków-oskarżycieli: Marię Poprzęcką i Piotra Kosiewskiego. Dyskusja to jest w tym kontekście złe słowo, do dyskusji potrzeba choćby minimalnej różnicy zdań – tutaj jej nie było. Uczestnicy prześcigali się raczej w wyszukiwaniu epitetów, które z jednej strony podkreślać miały ich fachowość i znawstwo, a z drugiej - wykazywać rzekomą mierność malarstwa Czwartosa. Prowadząca nie tyle próbowała hamować te prokuratorskie zapędy, ile starała się suflować nowe tematy i zagadnienia, które jej zdaniem i zapewne także jej rozmówców jeszcze bardziej pogrążać miały Czwartosa. Czwartosa obciążać ma na przykład mnogość źródeł inspiracji i przywoływanych przez niego mistrzów, bo to – zdaniem Poprzęckiej – świadczy o eklektyzmie. Czwartosa obciąża także tematyka jego malarstwa, zwłaszcza przedstawienia kibiców – bo to kibole, środowisko mroczne i groźnie, niegodne płócien malarzy prezentowanych w Wenecji. Zastanawiam się, dlaczego tak wytrawni krytycy i historycy sztuki koncentrują się na tym "co" jest przedstawione, ale nie interesuje ich "jak" jest przedstawione. Na tej samej zasadzie można zarzucać twórcom holenderskich martwych natury, że są nudni i powtarzalni, bo koncentrują się na tak banalnych rzeczach takich, jak owoce, kwiatki, szklanki i kubki. Obciążającą okolicznością stał się także fakt posiadania przez Czwartosa licznej i uzdolnionej artystycznej progenitury, która nie odżegnuje się od ojca – tego zapewne pragnęliby uczestniczy audycji – ale przeciwnie, wystawia razem z nim i co gorsza, inspiruje się jego stylem. To już nie tylko jeden Czwartos, ale cały czwartosizm, w wykonaniu synów i synowych artysty! – zawała się ubolewać prowadząca. „I jeszcze jakaś Ewa Czwartos będzie miała wystawę w ramach Project Roomu w Zamku Ujazdowskim” – skwitowała Plinta znużonym głosem tak, jakby wypełniała jakieś żmudne zadanie domowe polegające na sklasyfikowaniu wszystkich członków malarskiej rodziny Czwartosów. „Powstał już nawet na facebooku profil „bękart Czwartosa” – dodała, a Maria Poprzęcka uzupełniła fachowo „To już raczej w ramach żartu”.  No tak, to świetny żart. Boki zrywać. Nie ma to jak poczucie humoru na poziomie anonimowych hejterskich profili w rodzaju „soku z buraka”. Maria Poprzęcka zdaje się nie dostrzegać zgrzytu pomiędzy kierowaniem zarzutów wobec Czwartosa, że w swojej sztuce promuje „kiboli” i jednocześnie traktowaniem w kategoriach niewinnego żart tego rodzaju hejterskich przedsięwzięć. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że synowie i synowe artysty, dziś dyplomowani malarze u progu swoich karier, nie będą w najbliższym czasie tępieni przez rozmaitych gorliwych urzędników i krytyków za swoje "skażenie" czwartosizmem i nikt im nie będzie odbierał punktów za pochodzenie lub wycinał z list stypendialnych, malarskich przeglądów i konkursów.

Maria Poprzęcka w swoim surowym sądzie o sztuce Czwartosa nie jest skłonna uwzględnić nawet okoliczności łagodzącej, jaką jest fakt umieszczenia reprodukcji obrazu Ignacego Czwartosa pt.: „Rozmawialiśmy o Malewiczu” w jednej z jej najnowszych książek pt. „Impas” wydanej przez Słowo/obraz terytoria w 2020 roku. W roku 2018 Maria Poprzęcka napisała grzeczny list do Czwartosa: Szanowny Panie, chciałbym umieścić reprodukcję Pana obrazu w swojej książce i chciałabym prosić o wyrażenie zgody. Jestem zaszczycony – odpisał artysta. 


Ignacy Czwartos, Rozmawialiśmy o Malewiczu, 2012-13


Rzeczony obraz Czwartosa powstawał w latach 2012-2013 roku i przedstawia trzech malarzy zajmujących przez lata wspólną pracownię na ulicy Legionów Piłudskiego 17 w Krakowie, a później w dawnym szpitalu kolejowym przy ul. Lea. Zgrabnie opisała ten obraz w katalogu warszawskiej wystawy Czwartosa Patrycja Cembrzyńska. „Portret zbiorowy i autoportret w jednym. Stoją w izokefalicznym szeregu, namalowani z użyciem jednakowych prawie kolorów; jednostajny rytm pionów wprowadza ład i nastrój powagi. Patrząc od lewej: Piotr Lutyński, Marek Chlanda, Ignacy Czwartos. (…) Sportretowani zaciskają w dłoniach umocowane na patykach białe kwadratowe tablice z czarnym kwadratem pośrodku”. Jest w tym obrazie wszystko to, co charakteryzuje styl obrazów Czwartosa, połączenie powagi i godności z elementem zabawy i ironii.  Poważna dyskusja o malarstwie przełożona na zabawę czymś, co przypomina lizak, w jaki zwykle zaopatrzony jest zawiadowcy stacji. W końcu ich pracownia była w szpitalu kolejowym. Poważni malarze niczym mali chłopcy, zdają się przekomarzać – kto wyżej uniesienie sztandar-lizak z obrazem Malewicza? Kto mu najbardziej dorównał w kunszcie, rozumieniu sztuki, geniuszu? Choć nie brak w tym wszystkim ironii, to jednak jest i ładunek szacunku w tym, że to właśnie Chlanda pośrodku unosi czarny kwadrat pionowo w taki sposób, że zastyga on niemalże jak dodatkowy, czwarty portret pomiędzy trzema malarzami. W tym miejscu, na linii wzroku najwyższego z nich Marka Chlandy, zyskuje on właściwie miejsce będąc jednocześnie obrazem i przywołaniem swego twórcy. 

Samego faktu reprodukowania obrazu w książce wybitnej badaczki nie należy przeceniać, nie musi to jeszcze świadczyć o jej wielkim uznaniu dla malarza. Ale obraz Czwartos umieszczony w książce Poprzęckiej jest czymś więcej niż tylko dodaniem jeszcze jednego dzieła do długiej listy artefaktów budujących historię artystycznej recepcji dzieła twórcy suprematyzmu. Obraz Czwartosa i jego temat: artystyczna rozmowa o Malewiczu ma w tej książce specjalną wagę - stanowi ramę kompozycyjną pierwszego rozdziału książki poświęconego „Czarnemu kwadratowi” Kazimierza Malewicza. Autorka nie tyle śledzi bogatą recepcję "Czarnego kwadratu", ile raczej przygląda się jego mitowi, który rósł podczas gdy obraz fizycznie był niedostępny – zamknięty w magazynach muzealnych przez sowieckie władze: „Co się działo wokół Czarnego kwadratu przez długie dziesięciolecia jego nieobecności, która była czymś porównywalnym do politycznego zesłania?” – o to pytanie, które intryguje Poprzęcką. Myślę sobie, że podobne pytanie zadawał sobie Ignacy Czwartos, kiedy podejmował decyzję o malowaniu obrazów przedstawiających żołnierzy wyklętych – co stało się z nimi przez długie dziesięciolecia nieobecności, kiedy zostali zabici, wymazani z pamięci i politycznie zesłani w niebyt? Jaki rodzaj pamięci o nich przetrwał, jak powstawał ich mit? Ignacy Czwartos zabrał się do tego niemalże w analogiczny sposób, jak w przypadku przywołanego powyżej obrazu „Rozmawialiśmy o Malewiczu”. W pierwszy obrazie z cyklu zatytułowanym „Epitafium dla Józefa Franczaka, Lalka” malowanym w 2016 roku trzy postaci stoją w izokefalicznym szeregu: sierżant Józef Franczak pośrodku, a dwaj enkawudziści po obu stronach. Ten z lewej trzyma pepeszę, tej z prawej ręce schował z tyłu. Franczak w dłoniach trzyma swoją głowę, która wygląda nieco komicznie, jak głowy trzymane przez świętych w barokowych ołtarzach, których twarze są przesadnie ożywione jaskrawą barwą, by podkreślić, że choć głowa odcięta, to jest w niej życie. U góry natomiast, nad czarną pustką, która otacza kołnierz zielonego munduru unosi się zamiast głowy nieco abstrakcyjny znak: czarny krzyżyk i dwójka. Ta robocza numeracja, jaką ubowcy umieszczali na zdjęciach wykonywanych po egzekucji na wyklętych, stała się ich abstrakcyjnym znakiem, indeksem, który podobnie jak czarny kwadrat jest jednocześnie znakiem i czymś więcej, odniesieniem do żywej osoby z jej złożonym losem, w którym stapia się historia, polityka i zwykłe, ludzkie życie. Franczak miał pociągającą urodę, stąd jego pseudonim, Lalek.

Czwartos dobrze odrobił lekcję Malewicza, nie tylko malarską, ale i tę, o którą przekazuje los artysty uwikłanego w politykę i historię. I dlatego chyba Maria Poprzęcka użyła odniesienia do obrazu Czwartosa traktując go jako punkt wyjścia i zarazem puentę rozdziału swojej książki, która brzmi: „Nadzieja w artystach, którzy z dala od artystycznych mainstreamów oraz wirtualnych światów wciąż chcą poważnie „porozmawiać o Malewiczu”.”

 

Dzisiaj Maria Poprzęcka nie wiąże już nadziei z Czwartosem. Dziś werdykt jest jednoznacznie negatywny. Uważa, że Czwartos nie ma już nic wspólnego z Malewiczem. Nie ma nic wspólnego z awangardą, bo przecież awangarda - mówi Poprzęcka - buntowała się, była antysystemowa. A Czwartos – jej zdaniem – to dziś ktoś na kształt artysty reżimowego. Dość zabawnie brzmi takie przeciwstawienie w ustach wybitnej historyk sztuki, która znakomicie zna losy artystów awangardy współpracujących z władzą komunistyczną w czasie, gdy ta dokonywała swoich największych zbrodni inaugurując dwudziestowieczny system obozów koncentracyjnych. Zapewne z tym aspektem losu rosyjskiej awangardy Czwartos ma niewiele wspólnego, natomiast wiele go łączy na płaszczyźnie malarskiej z takimi twórcami, jak Kazimierz Malewicz. Jestem przekonany, że bez inspiracji Malewiczem nie byłoby znakomitego cyklu przedstawiającego żołnierzy wyklętych. 
Kto wie, może i te obrazy podobnie do suprematystycznych płócien Malewicza zostaną teraz zaaresztowane w muzealnych magazynach i podobnie zaczną generować mit i legendę?

 

Przecież „ars longa” – tak rozpoczyna Poprzęcka swoją książkę przytaczając za Bułhakowem, że „rękopisy nie płoną”, a dzieła sztuki nie giną, nawet jeśli są aresztowane lub ocenzurowane. Szkoda, że nie rozwija szerzej tej analogii zaczerpniętej z „Mistrza i Małgorzaty”. Główny bohater książki, Mistrz ośmielił się bowiem napisać powieść o tematyce religijno-historycznej w czasach, kiedy religia została wyklęta. Religia ujęta na poważanie, rzecz jasna. Z religii można było wówczas szydzić i dowodzić, że jest jedynie zwodniczym bajaniem. Tymczasem Mistrza interesowała postać Chrystusa i Poncjusza Piłata całkiem na serio. Nie tylko napisał, ale i udało mu się nawet wydać fragment swej powieści. Spotkał go za to wściekły atak zasłużonych krytyków, którzy na wyścigi przestrzegali przed tym, „który usiłował na łamy prasy przemycić apologię Jezusa Chrystusa”. Inny znów krytyk „domagał się bezlitosnej rozprawy z piłatyzmem i z tym religijnym tandeciarzem, który umyślił sobie, że przemyci (znów to przeklęte słowo!) piłatyzm na łamy czasopism.” Czy to nie przypomina – mutatis mutandis - sytuacji Czwartosa, który usiłował przemycić do Zachęty apologię żołnierzy wyklętych? Który wprowadził - jak piszą krytycy - kibolizm do świątyni elitarnej sztuki!

Niewątpliwe, zasłużenie powieść Bułhakowa uchodzi za ponadczasową. „Nieustannie odnosiłem wrażenie – pisze powieściowy Mistrz – że autorzy owych artykułów piszą zupełnie co innego, niż chcieliby napisać, i że właśnie to jest powodem ich furii.” Też odnoszę podobne wrażenie. Ta właśnie wściekła furia doprowadziła Mistrza do spalenia w piecu swego drogocennego rękopisu. A jednak rękopisy nie płoną. Dzieł sztuki nie da się wymazać z pamięci. One powrócą. Wie od tym dobrze także Maria Poprzęcka, skąd więc u niej ten antyczwartosizm?

poniedziałek, 15 stycznia 2024

WOLTA - KRYTYCY O IGNACYM CZWARTOSIE

Książka Georga Orwella „Rok 1984” rozpoczyna się zainaugurowaniem tajnego dziennika przez głównego jej bohatera, Winstona Smitha. Swoje antysystemowe zapiski prowadzi on w eleganckim zeszycie zakupionym w jednym z ostatnich już, zagubionym w londyńskiej dzielnicy proli antykwariacie. Dlaczego unikalność tego zeszytu była tak istotna? Czy chodzi o to, że dziennik prowadzony na tak wyszukanym, kremowym papierze trudniejszy byłby do sfalsyfikowania, zastąpienia nową, poprawną politycznie wersją oddającą aktualną wizję rzeczywistości? Masowo drukowane gazety i książki można zawsze wydrukować na nowo. Tym właśnie zajmował się Winston Smith. Na jego biurku w Ministerstwie Prawdy co rano lądowały wyplute z pneumatycznej tuby rulony-polecenia z numerami gazet i tytułami artykułów, które trzeba było napisać na nowo, zgodnie z politycznymi dyrektywami Partii. Stare numery znikały w czeluściach szczeliny pamięci. 

Na moim biurku leży, wypluta przez drukarkę kartka formatu A4, na której wydrukowane są dwa teksty z tygodnika Polityka autorstwa renomowanego redaktora działu kultury tego tygodnika, Piotra Sarzyńskiego. Oba dotyczą wystaw malarza Ignacego Czwartosa. Pierwszy odnosi się do otwartej w 2019 roku wystawy w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu. Drugi to recenzja wystawy zorganizowanej w 2023 roku w warszawskiej Zachęcie. Obie wystawy były podobne, prezentacja w Zachęcie była właściwie rozszerzeniem tej pierwszej, wrocławskiej. Podobne są recenzje, ale tylko pod względem objętości. Właściwie pod tym względem identyczne. Ale jak różne pod względem treści! Pierwsza pisana w tonie pochlebnym, a druga przeciwnie - krytyczna. Wystarczy porównać końcowe zdania. 


Wydawnictwo towarzyszące wystawie "Ignacy Czwartos. Malarz polski" w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu, 2019 r. Kurator: Andrzej Jarosz

W 2019 roku Piotr Sarzyński napisał: „To malarstwo mocne, ale całkowicie pozbawione zarówno publicystycznych tonów, jak i doraźnych kontekstów. To duża sztuka, by tak gorący społecznie temat ponownie sprowadzić na poziom pogłębionej refleksji i naturalnej wrażliwości. Malarstwo Czwartosa to kontemplacyjno-erudycyjna odpowiedź na czasy, w których obie te ludzkie właściwości (pogłębiona refleksja i naturalna wrażliwość – przyp. P.B.) pozostają w zaniku. Dlatego warta uwagi.” 

W 2023 roku ton ten wyraźnie się zmienia. Teraz okazuje się, że malarstwo Czwartosa jest nudne: „jeden lub dwa obrazy intrygują, ale zebrane w znacznej liczbie stają się monotonne jak rytm repetycyjnej muzyki. Proszę nie liczyć na zaskoczenie czy jakąkolwiek odmianę – wyłącznie na mantrę wątków”. Cóż takiego zmieniło się, że mocne, kontemplacyjno-erudycyjne malarstwo stało się monotonną mantrą? Czy chodzi o to, że w 2019 roku wystawa miała miejsce w odległej od stolicy instytucji, która jako jedyna publiczna galeria odważyła się pokazać twórczość Czwartosa, w tym obrazy dedykowane żołnierzom wyklętym? W 2023 roku sytuacja była już inna, wystawa odbywała się w stołecznej galerii, jednej z najważniejszych w Polsce. Czy jednak jest w tym coś złego? Czy tak być nie powinno? Wyjątkowe malarstwo tak pochlebnie opisane przez stołecznego krytyka trafia z regionalnej galerii do centrum. I wreszcie warszawska, wymagająca publiczność może je zobaczyć. A jednak, jak wynika z drugiej recenzji Sarzyńskiego, to malarstwo powinno pozostać na marginesie. 

To nie jedyny krytyk, którego stosunek do malarstwa Czwartosa przeszedł taką ciekawą ewolucję, by nie powiedzieć - woltę. Piotr Kosiewski piszący dla Tygodnika Powszechnego to krytyk zasłużony, odznaczony nagrodą im. Jerzego Stajudy. Jeszcze kilka lat temu doceniał on malarstwo Czwartosa. W opublikowanej w magazynie Szum recenzji zbiorowej wystawy „Historiofilia. Sztuka i polska pamięć” zorganizowanej w 2017 roku w Starej Drukarni na warszawskiej, pozytywnie wypowiadał się o malarstwie Czwartosa, choć innym pracom nie szczędził krytyki: „Nie oznacza to, że w Praskiej Drukarni zabrakło dzieł ciekawych. Intrygujące jest chociażby pokazanie obrazów Ignacego Czwartosa – wciąż pozostającego trochę na uboczu – od lat łączącego tradycję dawnego portretu sarmackiego z doświadczaniem abstrakcji, oszczędnego, skupionego, o zgaszonej kolorystycznej tonacji.” A zatem to jedno z niewielu na tej wystawie dzieł ciekawych, wartych zwrócenia uwagi! 

Katalog wystawy "Historiofilia. Sztuka i polska pamięć" w Starej Drukarni Prasowej w Warszawie, 2017 r.

Kilka lat później to nastawienie krytyka do malarstwa Czwartosa uległo zmianie. Jego płótna nie intrygują już Kosiewskiego, przeciwnie wypracowany przez artystę styl uważa za wtórny, przejęty od innych i monotonny. W recenzji z warszawskiej wystawy w Zachęcie Czwartosa opublikowanej w Tygodniku Powszechnym pisał: „To za pośrednictwem Nowosielskiego przyswoił sobie tradycję ikony, jak i abstrakcję geometryczną. Połączył je z odwołaniami do sarmackiego malarstwa, ale też do Kazimierza Malewicza czy Andrzeja Wróblewskiego. Stąd wziął się jego rozpoznawalny styl, ale i wrażenie monotonnej powtarzalności, jakby w tej twórczości nie było miejsca na wahania, poszukiwania, niespodzianki, na ryzyko porażki wreszcie.”

Jak to się stało, że jeszcze w roku 2017 kilka obrazów poświęconych żołnierzom wyklętym zaprezentowanych na wystawie "Historiofilia" intrygowało tego uznanego krytyka, ale już w 2023 r. razi go powtarzalność i monotonia? Cóż takiego się zmieniło przez tego kilka lat, że w postrzeganiu przez powyższych krytyków malarstwa Czwartosa dokonała się taka wolta? Czy dojrzeli oni estetycznie, czy raczej ich poglądy polityczne się zradykalizowały? A może chodzi o to, że malarstwo Czwartos jest obecnie doceniane przez konserwatywne środowiska polityczne obce środowisku lewicowemu bliskiemu obu krytykom i ich redakcjom? Czyżby zatem to polityka, a nie estetyka odgrywała kluczową rolę w ich sądach artystycznych?

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Piotr Sarzyński i Piotr Kosiewski działają podobnie do zawodowej aktywności Winstona Smitha z książki Orwella. Dokonują korekty przeszłości. Pierwsza, pozytywna wersja tekstu znika z przestrzeni publicznej i na jej miejsce wchodzi nowsza: ostrzejsza i krytyczna, bo zaktualizowana politycznie. Ciekawy i intrygujący Czwartos ustępuję miejsca Czwartosowi monotonnemu i nudnemu. Nawet nie trzeba pierwszych wersji wrzucać do szczeliny pamięci. Pamięć opinii publicznej zamyka się bardzo szybko, nie trzeba niczego niszczyć – w tej kwestii Orwell się jednak mylił. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że owi dojrzali krytycy, niczym niepokorny funkcjonariusz Ministerstwa Prawdy, w zaciszu domowym prowadzą swój prywatny notes krytyka pisany ręcznie na eleganckim papierze i tam piszą to, co naprawdę myślą o sztuce.

sobota, 13 stycznia 2024

JAK CENZUROWAĆ SZTUKĘ – KALENDARIUM ALBO INSTRUKCJA

20 września 2023 r.

Odbywają się obrady Komisji Konkursu na Wystawę w Pawilonie Polskim w Wenecji w 2024 r. (etap II) w składzie: prof. Elżbieta Banecka, Andrzej Biernacki, prof. Tadeusz Boruta, Jarosław Denisiuk, Jagna Domżalska, dr Janusz Janowski (przewodniczący Jury), Janusz Kapusta, Agnieszka Komar-Morawska, dr hab. Zbigniew Makarewicz, dr Maciej Mazurek, prof. dr hab. Kazimierz Nowosielski, Urszula Święcicka, Joanna Warsza, dr Karolina Ziębińska Lewandowska.
Jury uznaje projekt „Polskie ćwiczenia z tragiczności świata. Między Niemcami a Rosją” Ignacego Czwartosa oraz Piotra Bernatowicza i Dariusza Karłowicza (kuratorzy) za najlepszy. W głosowaniu projekt ten otrzymuje 11 spośród 14 głosów.

„Wystawa Ignacego Czwartosa, którą pragniemy przedstawić na Biennale w Wenecji, to owoc głębokiego namysłu nad tragiczną historią XX wieku. Tragiczność świata — mówi nam z głębi polskiego doświadczenia artysta — jest jego cechą niezbywalną. Świat nie składa się w żaden prosty wzór, pełen jest nieusuwalnych sprzeczności, konfliktów interesu i idei, dylematów, które nie mają prostych rozwiązań. Grecy wymyślili tragedię. Polacy ją przećwiczyli. Scena polskiej tragedii leży pomiędzy Niemcami a Rosją. W XX wieku oznaczało to doświadczenie dwóch krwawych totalitaryzmów pozostających ze sobą w relacji, którą za François Furetem i Ernstem Noltem nazwać można ‘wrogą bliskością’. Choć różni je diagnoza rzeczywistości, ideały i cele, to upodabnia je przekonanie o konieczności przemocy, terroru i eksterminacji. Ale to nie jedyne podobieństwo. Wspólny fundament obu systemów stanowiło przekonanie o posiadaniu pełni sprawczości i wiedzy — cech, które w europejskiej tradycji duchowej przypisywano wyłącznie Bogu. – pisali kuratorzy o idei projektu. 


Ignacy Czwartos, fot. Jacek Kargól

Projektem rezerwowym zostaje wybrana propozycja grupy Open Group złożonej z polskiej kuratorki i ukraińskich artystów.


Trzy osoby z jury (Jagna Domżalska, Jaonna Warsza, Karolina Ziębińska-Lewandowska) zgłaszają publicznie stanowisko odrębne, w który przedstawiają swoją negatywną opinię o projekcie wybranym projekcie, który – ich zdaniem – ukazuje „obraz Polski, jako kraju homogenicznego, nieotwartego, skupionego wyłącznie na sobie i przemawiającego z pozycji ofiary oraz nie odzwierciedla stanu współczesnej polskiej sceny artystycznej.”
Nie przedstawiają jednak żadnych argumentów za takim stanowiskiem. Czy projekt opowiadający o polskim doświadczeniu i ukazujący Polskę, jako ofiary totalitaryzmów automatycznie kreuje obraz kraju homogenicznego? Przecież to właśnie owe dwa totalitaryzmy, wobec których wymierzony jest projekt (a także wobec każdej aktualizacji totalitarnego myślenia) zniszczyły unikalną wielokulturowość II Rzeczypospolitej.

Jednocześnie pozytywnie wypowiadają się o pozostałych projektach m.in. tym, na który głosowały: „Uważamy, że pozostałe dwa projekty analizowane w drugim etapie obrad – propozycja ukraińskiego kolektywu Open Group, oraz propozycja kolektywna Own, przedstawiają formalnie i ideowo wartości, których chcemy bronić – otwartość, tolerancję,
troskę, empatię, sprzeciw wobec konfliktów zbrojnych.
Z tej wypowiedzi wynika, że projekt „Polskie ćwiczenia z tragiczności świata. Między Niemcami a Rosją” nie sprzeciwia się konfliktom zbrojnym, co jest nieprawdą. 

Jeszcze zanim opinia publiczna może zapoznać się z założeniami zwycięskiego projektu, nagłaśniania jest opinia trzech osób z jury głosujących przeciw projektowi wystawy Ignacego Czwartosa.
Tego samego dnia Gazeta Wyborcza w tekście Witolda Mrozka pt.: „Maluje kibiców i "żołnierzy wyklętych". To on ma reprezentować Polskę na Biennale Sztuki w Wenecji?" informuje o wynikach konkursu.
https://wyborcza.pl/7,75410,30128604,maluje-kibicow-i-zolnierzy-wykletych-bedzie-reprezentowal.html
W samym tytule jest już manipulacja. Czwartos w odróżnieniu od takich malarzy jak np. Marcin Maciejowski nie maluje kibiców. Maluje siebie, swoje dzieci i innych artystów w szalikach kibicowskich, które w jego obrazach stają się czymś pomiędzy księżowską stułą (co jest dość ironicznym odniesieniem do quasi religijnego traktowania futbolu) a szlacheckim pasem kontuszowym. Kibice, stadiony i cała oprawa z nimizwiązana nie pojawia się w jego obrazach. Autorowi tekstu chodzi o to, by czytelnikom Wyborczej o inteligenckich pretensjach wytworzyć obraz człowieka niezbyt kulturalnego, wywodzącego się ze środowiska kibicowskiego (swoją drogą trąci to poczuciem wyższości - założenie, że są to ludzie o niskiej kulturze, co przecież jest stereotypem). Czy taki ktoś może reprezentować Polskę na jednej z najważniejszych wystaw sztuki na świecie? Ależ skąd! - powinien pomyśleć zatroskany czytelnik Wyborczej.
Ukazują się utrzymane w podobnym tonie artykuły w innych magazynach internetowych i prasie. Media w Polsce (gazety: Wyborcza, Rzeczpospolita, tygodniki: Polityka, Newsweek, internet: onet, wp) reprezentują właściwie tę samą linię lewicowo-liberalną. Tworzą wrażenie wielości głosów, choć w rzeczywistości jest to jeden głos, często nawet fragmenty tekstów są bliźniaczo podobne.
Nieliczna prasa konserwatywna (Gazeta Polska, Do Rzeczy, wPolityce) standardowo milczy. Poza nielicznymi wyjątkami sztuki wizualne, a już zwłaszcza sztuka współczesna nie bardzo ich interesuje.

31 października 2023 r.

Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, prof. Piotr Gliński wreszcie akceptuje wybór jury wystawy Ignacego Czwartosa w Pawilonie Polskim w ramach 60. Biennale w Wenecji. Sąd to opóźnienie w decyzji? Czy tym opóźnieniem nie sprzyjał lewicowym krytykom próbującym zarzucić wyborowi jakieś niejasności?
Takie wątpliwości snuje Amelia Sarnowska w opublikowanym na stronie Onet.pl tekście pt.:„Koledzy pana dyrektora, krótka ławka i "polski ból". Oto kulisy polskiego konkursu na Biennale w Wenecji”, który opowiada o rzekomych problematycznych kulisach wyboru projekt wystawy Ignacego Czwartosa.
https://kultura.onet.pl/wywiady-i-artykuly/kulisy-i-kontrowersje-konkursu-na-polski-pawilon-w-wenecji-na-biennale-w-2024/eczn4nm
Posługując się głosem anonimowego rozmówcy, internetowy magazyn Riniger Axel Springer próbuje stworzyć atmosferę kontrowersji i kumoterstwa wokół wyboru projektu Czwartosa. Problemem staje się to, że przewodniczącym jury był Janusz Janowski, a wcześniej także kuratorem wystawy Czwartosa w Zachęcie. Jednak autorka nie informuje czytelnika, że dyrektor Zachęty zawsze jest przewodniczącym jury, bowiem to Zachęta opiekuje się polskim pawilonem w Wenecji. Tak było we wszystkich poprzednich konkursach. Poza tym, to nie Janowski zgłaszał projekt wystawy do pawilonu – konkurs był otwarty dla wszystkich, także dla Czwartosa. Gdyby nawet Janowski nie brał udziału w głosowaniu, projekt Czwartosa i tak wygrałby przeważającą ilością głosów jury. Tekst naszpikowany jest wartościującymi sądami pochodzącymi z niewiadomego źródła – od jakiegoś anonimowego, ale doświadczonego pracownika Zachęty. Znamienne jest zdanie tekstu: „Kontrowersje budzi nie tylko sam projekt
Czwartosa, ale także skład jury komisji i zmiana regulaminu. — To są niuanse, ale jednako wielka przewaga nad osobami, które startują bez kolegi-dyrektora w komisji — słyszmy.” Dlaczego autorka widzi problem z jury? 
Otóż zasiadają w nim, zdaniem oczywiście anonimowego informatora, nie te osoby, co trzeba.
"Czym innym jest dorobek np. pani Agnieszki Knast, która zasiadała w poprzednim jury, będąc międzynarodową, rozpoznawalną menagerką kultury, która zarządzała w swojej karierze wieloma dużymiinstytucjami, a obecnie jest dyrektorką Galerii Narodowej w Pradze. A czym innym dorobek Tadeusza Boruty z tegorocznej komisji. Pomniejszy malarz związany z Uniwersytetem Rzeszowskim." - pisze Sarnowska
Dlaczego dorobek i doświadczenie w dziedzinie sztuk wizualnych Pani Agnieszki Knast, z wykształcenia muzykolog miałby być ta rażąco większy od doświadczenia i dorobku prof. dr hab. Tadeusza Boruty, malarza orazkuratora czynnego od lat osiemdziesiątych na polskiej scenie artystycznej? Gdyby chodziło o wybór dyrektora instytucji zgodziłbym się z autorką - doświadczenia menadżerskiego Alicji Knast nie kwestionuję, ale tu chodziło o wybór projektu artystycznego (zwracam też uwagę na pozbawienie tytułu naukowego Tadeusza Boruty, to mogłoby bowiem osłabiać tezę Pani Sarnowskiej o jego niskich kompetencjach).

 12 listopada 2023 r.

Ukazuje się artykuł Philipa Oltermanna w lewicowym, brytyjskim dzienniku Guardian pt.: „An anti-European manifesto’: Poland’s Venice Biennale entry defies inclusive theme.
https://www.theguardian.com/world/2023/nov/12/an-anti-european-manifesto-polands-venice-biennale-entry-defies-inclusive-theme
W tytule artykułu zacytowana jest krytyk lewicowego magazynu sztuki w Polsce Szum, Karolina Plinta, która wypowiedziała się na temat projektu i malarstwa artysty: “Czwartos’s paintings are an eclectic mix of everything that will please the conservative imagination. If his  show goes ahead as planned, the Polish pavilion will amount to an anti-Russian but also an anti-European manifesto.”

Autorka nie rozwija tej myśli, a może ją rozwinęła, tylko Guardian nie uznał za stosowne tego umieścić. Skąd się wzięła ta antyeuropejskość? W tytule projektu nie ma nic o Europie, także w treści Europa nie jest głównym tematem, a jeżeli już - to raczej w pozytywnym niż negatywnym świetle. Mowa jest natomiast o Rosji i Niemcach. Także jeden z obrazów spośród tych, które miały powstać przedstawiać miał przywódców Rosji i Niemiec, których łączy nie swastyka – jak piszą media, ale rurociąg Nord Stream, który w ten nieszczęsny kształt swastyki się układa. Gdybym chciał interpretować nieistniejący obraz odwołałbym się np. do słynnej pracy czeskiego artysty Davida Cernego, który w swojej gigantycznej rzeźbie pokazywanej swego czasu w ramach czeskiej prezydencji w UE, w kontur Niemiec wkomponował ułożoną ze autostrad swastykę. Jak widać ta swastyka w kontekście współczesnych Niemiec układa się w głowie nie tylko takim „pisowskim” artystom takim, jak Czwartos, ale i artystom zupełnie z Polską nie związanym. Wówczas praca Cernego, a było to całe wieki przed brutalnym atakiem Putina na Ukrainę, wzbudzała duże zainteresowanie i nawet kontrowersje, ale nikomu nie przyszło do głowy określić jej antyeuropejskim manifestem. Dzisiaj, jak się okazuje, krytyka polityki Niemiec nabiera automatycznie wymiaru manifestu antyeuropejskiego. Karolina Plinta sparafrazowała po prostu część tytułu: „pomiędzy Niemcami a Rosją”, uznając, że "między" znaczy tyle co "przeciw". Zastąpiła tylko Niemcy Europą. I tak wyszedł antyeuropejski manifest. Nie sądzę, żeby to podstawienie było dyktowane przez kogoś z warszawskiej ambasady RFN, było to raczej automatyczne podstawienie zgodnie z powszechnym dziś przekonaniem, że Niemcy=Europa. Upatrywać można w tym olbrzymi sukces niemieckiej soft power. Cała Zjednoczona Prawica powinna niezwłocznie udać się na korepetycje do naszych zachodnich sąsiadów. 

W tekście, oprócz wypowiedzi Karoliny Plinty oraz jeden z uczestniczek jury, Joanny Warszy nie zostały zamieszczone żadne wypowiedzi artysty, ani kuratorów wystawy. Nikt się z nimi w tej sprawie nie kontaktował.


13 października 2023 r.

Niezwłocznie Gazeta Wyborcza informuje swoich czytelników o tekście w Guardianie: "Antyeuropejski manifest". "Guardian" o polskim artyście, którego promuje ministerstwo kultury (13.11.2023, 14:20). Autorem artykułu jest niestrudzony redaktor Mrozek. I tak wypowiedź krytyczki z niszowego magazynu Szum, zostaje nagłośniona jako stanowisko „zagranicznej prasy” o projekcie wystawy Ignacego Czwartosa.
„Najważniejszy brytyjski dziennik pisze o projekcie wystawy Ignacego Czwartosa, którą minister Gliński wysyła na najważniejszą imprezę świata sztuki do Wenecji. I pyta litewski MSZ o zbrodnie "Łupaszki" zaczyna Mrozek, oczywiście nie podając, że Guardian jest gazetą o lewicowej agendzie. Skąd też przekonanie, że jest najważniejszą gazetą w Wielkiej Brytanii? Może najważniejszą dla lewicy. Nie podaje też zamieszczonej w tekście Guardiana odpowiedzi litewskiego MSZ, którego przedstawiciel mówi, że nie będzie wypowiadać się o sztuce i historii, bo to jest zadanie krytyków sztuki i historyków. Ale samo pytanie sugeruje już istnienie bezspornych „zbrodni”. Oczywiście autor Guardiana nie wie, że zbrodnie Łupaszcze przypisywali komuniści,którzy sami ścigali i bestialsko mordowali Łupaszkę i podobnych mu
żołnierzy, więc raczej nie byli w tych ocenach obiektywni. Jednak autor Guardiana innych źródeł o polskiej historii poza Gazetą Wyborczą pewnie nie zna. A GW cytuje z kolei Guardiana i tak koło samo-potwierdzających się informacji się domyka.

20 grudnia 2023 r.

W Gazecie Wyborczej ukazuje się wywiad z Andą Rottenberg „Anda Rottenberg: Po rządach PiS-u czekają nas "krew, pot i łzy", w którym stwierdza, że należy zwolnić dyrektora Zachęty, dra Janusza Janowskiego i odwołać projekt wystawy Ignacego Czwartosa w Wenecji – jest jeszcze czas do 13 stycznia.
I jakby spełniając życzenie (czy polecenie) Andy Rottenberg, Minister Bartłomiej Sienkiewicz, 22 grudnia, tuż przed Świętami błyskawicznie odwołuje dra Janusza Janowskiego ze stanowiska dyrektora Zachęty zrywając legalnie zawarty z nim kontrakt obowiązujących do końca roku 2025.

29 grudnia 2023 r.

Już po tygodniu zainstalowana na stanowisku p.o. dyrektora Zachęty, Pani Justyna Markiewicz (bliska współpracowniczka Hanny Wróblewskiej, z którą zasiada w zarządzie Towarzystwa Sztuk Pięknych Zachęta przy Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki) zrywa umowę zawartą z zespołem projektu „Polskie ćwiczenia z tragiczności świata. Między Niemcami a Rosją” tłumacząc się decyzją Ministra dokonaną na podstawie Regulaminu Konkursu. Okazuje się jednak, że zgodnie z Regulaminem Konkursu Minister nie może podjąć decyzji o wycofaniu zaakceptowanego już projektu. Poza tym taka zmiana może nastąpić – zgodnie z Regulaminem Konkursu – tylko w wypadku zaistnienia obiektywnych i/lub losowych okoliczności. A decyzję w takim przypadku podejmuje dyrektor Zachęty. Czy nie dlatego potrzebne było szybkie, skutkujące zerwaniem legalnego kontraktu, pozbycie się Janowskiego? Dokładnie tak, jak chciała Anda Rottenberg.

Żeby sprawę jeszcze bardziej skomplikować, albo ośmieszyć, na stronie MKiDN ukazuje się informacja, że Pan Minister Sienkiewicz przychylił się do decyzji (czyjej? kto i kiedy ją podjął?) dotyczącej wycofania wybranego już i zaakceptowanego projektu na Biennale w Wenecji, po
przeanalizowaniu procedur konkursowych (co takiego niejasnego jest w tych procedurach?) i zasięgnięciu opinii i głosów środowisk (jakich głosów? jakich środowisk?). A na to miejsce typuje projekt rezerwowy, wybrany w tym samym konkursie (czyli procedury były jednak dobre?) kolektywu Open Group.

Czy do podjęcia decyzji, sprzecznej zresztą z Regulaminem Konkursu, wystarczyło kilka mało rzetelnych artykułów prasowych? Najwyraźniej tak. Tak się przeprowadza cenzurę: najpierw trzeba wszystkimi środkami zniechęcić – nomen omen – opinię publiczną do danej osoby i jej działań, a potem polityk wykonuje jedno pstryknięcie palcem i już załatwione. Teraz trzeba tylko jak najszybciej odejść od tematu wystawy Czwartosa i zaprezentować nowych wybranków Ministra.

3 stycznia 2024 r.


Na początku Nowego Roku, kiedy urzędu wróciły do pracy po sylwestrowej zabawie na stronach MKiDN ukazuje się elegnackie zdjęcie uśmiechniętego Pana Ministra w towarzystwie kolektywu Open Groupokraszone notką:

"Kuratorka Marta Czyż i artyści Open Group – Yuriy Biley, Pavlo Kovach i Anton Varga – odebrali dziś z rąk ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomieja Sienkiewicza decyzję o udziale ich projektu„Powtarzajcie za mną II” na 60. Międzynarodowej Wystawie Sztuki w Wenecji. Wybrany projekt, będący wynikiem wieloletniej współpracy kuratorki i artystów Open Group, będzie prezentowany w Pawilonie
Polskim."



źródło: MKiDN


Anda Rottenberg może być zadowolona – plan wykonany dziesięć dni przed czasem.