W słynnym monologu nieodżałowanego Jana Kobuszewskiego pt.: „Skarga” w 1972 roku ukazana jest cała prawda o relacji między urzędnikami, a zwykłym obywatelem w czasach realnego socjalizmu. Bohater monologu grzecznie skarży się na niedomaganie uspołecznionego handlu wpisując swoje skargi do obowiązkowej w każdym ówczesnym sklepie Książki Skarg i Zażaleń, której obecność zaświadczać miała o nieustannej trosce o potrzeby obywatela i dialogu, jaki z nim prowadzi samorządna jednostka handlowa. Jak dowodzi w swoim monologu Kobuszewski była to całkowita fikcja – instytucja odpowiadał niezwykle uprzejmie, ale z treści odpowiedzi wynikało, że nikt skargą prostego obywatela się nie przejmował, jeśli w ogóle były one czytane. On mógł sobie pisać i pisać do woli, pozostając totalnie ignorowany przez adresata owych skarg. W myśl zasady wyrażonej w innym kultowym dziele wyrosłym na żyznej w absurdy peerelowskiej glebie: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?”.
Przypominał mi się ten monolog w kontekście korespondencji z Zachętą, jaką od jakiegoś czasu uprawiam w związku z ocenzurowaniem wystawy Ignacego Czwartosa, która pojechać miała w tym roku do Wenecji. 29 grudnia otrzymałem pismo z Zachęty informacją, że w na skutek decyzji ministra kultury wystawa Ignacego Czwartosa została odwołana, a Zachęta odstępuje od umowy zawartej z artystą i kuratorami. Zachęta niezwykle uprzejmie prosi o rozliczenie dotychczasowych prac do dnia 5.01.2024 r. W odpowiedzi zapytałem o podstawę tej decyzji i o to, kto ją rzeczywiście podjął. Zgodnie z Regulaminem Konkursu, na jaki powoływała się p.o. dyrektora Zachęty, Justyna Markiewicz, decyzji tej nie może podjąć minister, a uzasadnieniem dla odstąpienia od umowy powinny być okoliczności obiektywne lub/i losowe. Według mojej wiedzy, takie okoliczności nie zaistniały.
Kilka dni później nowe pismo z Zachęty, w którym Pani Justyna Markiewicz niezwykle uprzejmie prosi o przedstawienie w terminie do 17 stycznia 2024 roku szczegółowego zestawienia nierozliczonych dotąd prac. Pytania o przyczyny i okoliczności decyzji zostały totalnie zignorowane. Dokładnie tak, jakby Zachęta była socjalistycznym sklepem Warszawskiej Spółdzielni Spożywców, który potrafił bardzo uprzejmie ignorować swoich klientów, zapewniając równocześnie o swojej trosce, szacunku i otwartości na dialog.
Przygotowałem zatem kolejne powtarzając pismo te same pytania, na które nie dostałem dotąd odpowiedzi. Spodziewam się kolejnego pisma w rodzaju „uprzejmie proszę o przedstawienie w terminie do …”.
Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki, fot. |
„I tak rolę komisarza Pawilonu przejął teraz bezpośrednio minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz. (…) Dokładnie przeanalizowaliśmy procedury i okoliczności konkursu i okazało się, że zmiana decyzji komisji konkursowej jest nie tylko możliwa, ale i słuszna” – mówi Hanna Wróblewska. I przystępuje do uzasadnienia owej słuszność, oddalając jednocześnie jakiekolwiek sugestie, że chodziło kwestie merytoryczne związane z projektem Ignacego Czwartosa:
„(…) procedurze konkursowej tej edycji towarzyszyło wiele obiektywnych nieprawidłowości, konfliktów interesów, a także bezprecedensowe w historii konkursów votum separatum trzech członkiń jury. I tak Janusz Janowski, dyrektor Zachęty, komisarz Pawilonu, zostaje też przewodniczącym komisji konkursowej, co raczej nie powinno się wydarzyć biorąc pod uwagę całokształt problemów”.
Postawmy tu przecinek i wyjaśnijmy, że w historii dotychczasowych edycji konkursu na Pawilon Polski w Wenecji zawsze dyrektor Zachęty był komisarzem i jednocześnie przewodniczącym jury. Tak było też wtedy, kiedy dyrektorem Zachęty była Hanna Wróblewska. Dyrektor Janowski postąpił dokładnie tak, jak jego poprzedniczka. Gdyby ogłaszając konkurs postąpił inaczej, powstałaby sytuacja bezprecedensowa, których – jak widzimy – Hanna Wróblewska nie lubi. Jakie są jeszcze obiektywne zarzuty?
„Wcześniej postuluje (Janowski – przyp. P.B.) i wprowadza zmiany w regulaminie zakładające m.in. anonimizację nazwisk artystów w pierwszym etapie konkursu. Czyli jury, którego skład proponuje – to ważne – również dyrektor Janowski, w pierwszym etapie ma oceniać złożone anonimowe projekty wystaw na podstawie opisu oraz wizualizacji dzieł „na maksymalnie dwóch stronach A4”.
Tu mamy dwa kolejne, „obiektywne” zarzuty: proponowanie składu jury przez komisarza Pawilonu oraz zmiana w jury polegająca na anonimizacji nazwisk artystów.
Czy w sprawie pierwszej dyrektor postąpił inaczej niż jego poprzednicy, w tym Hanna Wróblewska? Nie. Postąpił tak samo. Dyrektor proponuje, a minister – jeśli uwzględnia propozycję – powołuje członków jury.
A co z anonimizacją projektów? Nie widzę tu żadnego problemu, choć przyznaję słowo brzmi groźnie. W konkursie tym chodzi przecież o wybór projektu, a nie artysty. To nie jest wystawa za zasługi, ale na najciekawszy projekt i uczciwe jest, by jury nie sugerowało się nazwiskami, ale przedstawionymi dziełami. Doradzałbym Hannie Wróblewskiej, by rozszerzyła tę zasadę na inne konkursy stypendialne MKiDN, może wówczas stypendia będą rzeczywiście służyły realizacji najciekawszych projektów, a nie dofinansowaniu uznanych artystów i artystek. Czy w przedstawianiu wizualizacji jest coś złego? Zawsze wyboru dokonywano na podstawie wizualizacji i – to ważne – nigdy z tym nie było problemu. Że dwie strony na wizualizację to zbyt mało? Pamiętajmy, że to nie jest ostatni etap. Jest jeszcze drugi etap, do którego wybierane są trzy projekty. Wówczas wymagana jest już bardziej szczegółowa wizualizacja. Poza tym – to najważniejsze - wszyscy artyści i artystki mają te same szanse, reguły są równe dla wszystkich. Idźmy dalej.
„Jednocześnie w momencie ogłaszania konkursu dyrektor Janowski jest współkuratorem trwającej i aktywnie promowanej wystawy Ignacego Czwartosa w Zachęcie. Wizualizacje obrazów z tej wystawy znajdują się następnie w „zanonimizowanych” projektach złożonych w ramach konkursu i przedstawionych jury. Dyrektor Janowski nie czuje się też w obowiązku – jak wynika z dokumentów konkursowych – ani poinformować o potencjalnym konflikcie interesów, ani wyłączyć się z głosowania na żadnym etapie”.
Zastanówmy się, o jaki potencjalny konflikt interesów tutaj chodzi? Dyrektor Zachęty bywa kuratorem wielu wystaw. Zresztą każda wystawa, którą organizuje w kierowanej przez siebie instytucji zostaje zapisana na jego konto, bo to on odpowiada za program instytucji, za zaproszenie kuratorów i artystów. Mówiąc wprost – dyrektor Zachęty ma dokładnie taki sam interes w promowaniu artystów pokazywanych w jego instytucji niezależnie od tego, czy jest kuratorem czy tylko zaprosił artystę wraz z kuratorem. Wynikałoby z tego, że każdy dyrektor powinien informować o konflikcie interesów i wycofywać się obrad, przestać być przewodniczącym jury, jeśli pojawiają się artyści, którzy mieli wystawę w Zachęcie. Jak to wyglądało do tej pory?
We wrześniu 2021 roku miały miejscy obrady komisji konkursowej wybierającej wystawę w Pawilonie Polskim na 59. Biennale w Wenecji w 2022 roku. Hanna Wróblewska była wówczas dyrektorem Zachęty, komisarzem Pawilonu i przewodniczącą komisji konkursowej w jednym. Byłem wówczas członkiem tej komisji.Pamiętam, że wśród projektów była np. propozycja Joanny Rajkowskiej. Miesiąc wcześniej skończyła się jej wystawa w Zachęcie, a zatem – to ważne – jeszcze trwała w momencie ogłaszania konkursu na wystawę w Pawilonie. Czy Wróblewska wycofała się z obrad, przestała być przewodniczącą jury, czy ostrzegła o potencjalnym konflikcie interesów? Nie przypominam sobie. A przecież z Joanną Rajkowską łączy z Wróblewską o wiele więcej spraw niż świeżo zorganizowana wystawa. Jeszcze w czasie, kiedy Wróblewska była zastępcą dyrektora Zachęty, obie panie działały razem w Obywatelskim Forum Sztuki Współczesnej. Tak się składa, że to właśnie OFSW opiniowało propozycję powołania Wróblewskiej na dyrektor Zachęty, bez konkursu. Wróblewska objęła, bez konkursu, stanowisko dyrektor Zachęty, a Rajkowska objęła po niej funkcję sekretarza OFSW, którego siedzibą nadal pozostała Zachęta. Rajkowska w tym akurat konkursie weneckim sukcesu nie odniosła, ale już np. projekt Teresy Murak został wybrany jako projekt rezerwowy, a to jest też artystka, która za czasów Hanny Wróblewskiej miała indywidualną wystawę w Zachęcie. Też nie przypominam sobie, żeby Wróblewska informowała o potencjalnym konflikcie interesów. Nie przypominam sobie też takiego ostrzeżenia w związku z projektem Marka Sobczyka, który również został zgłoszony pod obrady jury, a Hanna Wróblewska współpracowała z artystą przy jego wystawie w Zachęcie w 2016 roku. Pamięć ludzka jest oczywiście zawodna, a niestety protokoły z tych obrad nie są publicznie dostępne.
Zresztą powyższe przypadki nie oznaczają żadnego konfliktu interesów. Pojęcie konfliktu interesów jest tutaj nadużywane. Taki konflikt rzeczywiście zaistniałby, gdyby artystę i jego kuratora albo łączyła jakaś ścisła zależność np. pokrewieństwo, albo jakaś umowa finansowa. Na przykład kurator, niczym marszand, otrzymywałby procent od sprzedanych dzieł, których wartość wzrasta wraz z rozwojem kariery artysty. Czy Wróblewska sugeruje, że tu też jest taka zależność? To poważne oskarżenie. Mam nadzieję, że przedstawi na to dowody.
Jednak jeszcze inna sprawa jest tutaj istotna. Jeśli procedury Konkursu były obiektywnie wadliwe, to należy cały konkurs unieważnić. Tego jednak nie zrobiono. Przeciwnie. Z jednej strony atakuje się wybór projektu Ignacego Czwartosa, a z drugiej – uznaje projekt Open Group wybrany przez to samo jury, w tym samy Konkursie! Czy tu nie ma sprzeczności? Przecież jeśli konkurs był ustawiony, jak to insynuują bez żadnych dowodów urzędnicy Ministerstwa, to poszkodowanymi są także inni artyści i artystki biorący udział w konkursie, dlaczego zostali oni zignorowani?
Trudno nie odnieść wrażenia, że i Zachęta, i urzędnicy Ministerstwa zachowują się w tej sprawie jak owa administracja sklepu WSS z czasów realnego socjalizmu. Całkowicie ignorują pytania ze strony osób zainteresowanych, jednocześnie suflując nie zadającemu zbyt wnikliwych pytań dziennikarzowi tygodnika Polityka (nawet nazwa periodyku ta sama co pięćdziesiąt lat temu) dość mętne wyjaśnienia. Jest to i śmieszne, i straszne. Śmieszne – bo przypomina to parodię peerelu, a w myśl powiedzenia Marksa, że historia powtarza się jako farsa. Straszne - bo przecież chodzi tu o polską sztukę, która została potraktowana instrumentalnie. Można ją cenzurować bezkarnie i jednocześnie pośrednio insynuować odpowiedzialność artysty.
Moim zdaniem sprawa jest prosta: nie spodobał się Ignacy Czwartos i jego malarstwo paniom kuratorkom z komisji konkursowej oraz nowym urzędnikom w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego z Panem Ministrem Kultury na czele. Bo i poglądy i tematy obrazów "nie słuszne" politycznie. Koniecznie zablokujmy jego projekt! I tak się stało. A teraz szukamy różnych uzasadnień proceduralnych, bo głupio przecież powiedzieć, że to cenzura prewencyjna, o którą właśnie tutaj chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz